sobota, 21 czerwca 2014

EPILOG

     Poprzez zasłonięte rolety do pokoju wpadało niewiele światła. Takie było jej życzenie, aby możliwie przesłonić okna, bo ostre promienie słoneczne drażniły jej chore spojówki. Przyjęli to z milczącym spokojem. Przyjęli to z milczącym spokojem. Wreszcie się odezwała. Cisza, jaka ich otaczała, przeszywała ich na wskroś i podstępnie mieszała w głowach. Mijał koszmarnie długi tydzień od nocnej tragedii, ale nic się nie zmieniło. Pustka wcale się nie zmniejszyła, tęsknota za Ireen wcale nie ustawała, a rosła z każdym dniem. Czas nie goił ran. A może było go za mało?
Nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. Całe ambicje znikły, kariery zawisły gdzieś w próżni. Nikt nie myślał, co dalej. Liczył się ból, strata największej multimedalistki i mentora całego zespołu kosztowała zbyt dużo, by wrócić do zwykłej codzienności.
     Trzaśnięcie drzwiami na chwilę ich ożywiło, ale zaraz znów zatracili się w swoich myślach. Upłynęło kilka dni od ostatecznego pożegnania Ireen. Cała Holandia zamarła i ucichła, czcząc pamięć wielkiej mistrzyni. Za bardzo ją kochali, by móc o niej zapomnieć. Zrobiła mnóstwo dobrego i pamięć o niej nie mogła zaginąć.
       Wiatr szarpnął roletami. Pogoda zrobiła się niespokojna. Nie przeszkadzało jej to. Czuła się zupełnie jałowa i pusta.
- To wszystko przeze mnie - oznajmiła beznamiętnie. Z dwojga złego - milczenia i powtarzanie tego zdania jak mantry - chyba wolał, kiedy milczała. Nie znał piekła w jej głowie, które przeżywała po raz drugi. Nienawidził oskarżeń, które wypowiadała pod swoim adresem.
- To nie jest twoja wina - wycedził przez zęby. Już nie wiedział, jak miał jej to tłumaczyć - Myślisz, że zabijając siebie od środka, jakoś się odkupisz? Ireen nie chciałaby się takiej. Pokochała cię inną. Pokochała zagubionego anioła, który potrzebował odrobiny ludzkiej troski. Nie rób mi tego - wyszeptał. Jej broda zadrżała lekko i o policzkach stoczyły się kolejne łzy. Koen impulsywnie ją objął, jakby mógł ją w ten sposób uchronić przed destrukcyjnymi myślami. Stała się dla niego zbyt cenna.
       Dzwonek do drzwi zmusił go do wypuszczenia Rosjanki z ramion. Zerknął przelotem na zegar. Dochodziła czternasta.
Kiedy otworzył je, ujrzał wysokiego, ciemnowłosego chłopaka o wyjątkowo niezachodnioeuropejskiej urodzie.
- Maksym Borysow - przedstawił się. Verweij kiwnął głową i wpuścił go do środka. Chłopak rozejrzał się uważnie i pokierowany przez Holendra wszedł do przestronnego salonu. Widok otępiałej Nadieżdy zadał mu ból porównywalny z tym sprzed kilku miesięcy. Wiedział, że znów rozpocznie się walka o każdy skrawek jej myśli, wyciąganie z głębokiej otchłani. Ale to była jego Nadieżda, Nadia, Nadeńka. Dla niej był gotów zrobić to jeszcze raz.
     Zaskoczył ją. Zamknięta w jego uścisku najpierw spanikowała, oduczona jego, aż powoli się rozluźniała i wtulała coraz mocniej.  Ból odrobinę zelżał, świat nieznacznie pojaśniał. Szeptał jej do ucha kojące wsjo haraszo, i choć to były dwa zbyt banalne słowa, zdejmowały z niej trochę cierpienia.
***
     Usunął się w cień. Sposób, w jaki on ją obejmował, jak kołysał, szeptał coś do ucha, nie był żadną przyjaźnią. 
Ten chłopak ją kochał zupełnie niewinną, szczerą miłością, która wciąż była niewypowiedziana.
***
     Kiedy zasnęła, długo rozmawiali. Maksym wydał mu się porządnym chłopakiem i cieszył się, że to na niego właśnie trafiła. Mogła przy nim wreszcie dostać to, na co zasługiwała.
Podjęli decyzję. Musiała wrócić do Rosji, choć na kilka tygodni, by odzyskać choć trochę równowagę psychiczną. W Holandii nie miała na to szans, każda rzecz przypominała jej o Ireen, a depresja mogła się tylko pogłębiać. A przecież walczyli o jej powrót do normalności.
Władze teamu były bardzo niezadowolone. Utrata kolejnej gwiazdy z ich prestiżowego gwiazdozbioru nadszarpywała ich wizerunek. Jednak odpowiednie argumenty odpowiednich ludzi ze wstawiennictwem trenera na czele ułatwiły dostanie pozwolenia na dłuższy pobyt w Soczi. Tam też mogła trenować, jak robiła to do tej pory... pod warunkiem, że w ogóle będzie chciała wrócić do panczenów. Zależało od niej wszystko i nic.
   Stała się potulnym, bezsilnym dzieckiem pod opieką Maksyma. Postarał się, by jak najszybciej mogli wrócić. Cena biletów nie grała roli, liczyła się tylko ona.
       Nie umiała go tak po prostu zostawić. Zbyt mocno się do niego przywiązała i przed wyjazdem spędzała z nim każdą wolną chwilę.
     Oparta o framugę drzwi przyglądała się jego wewnętrznej walce.
- Don't cry - powiedziała śpiewnie. Przygryzł wargę i mocno ją przytulił. Chłonął jej ciepło, zapach, każdy najdrobniejszy szczegół. Lekko ucałował ją w czoło, na pożegnanie.
- Uważaj na siebie - powiedział i uśmiechnął się przez łzy.
Pokiwała głową. Chwyciła rączkę walizki i na odchodne rzuciła 'do widzenia' i wyszła. Na dole czekał na nią Maksym. Został sam, z mnóstwem trudnych myśli i kilkoma wspomnieniami.
       Pojął, że ją kocha, kiedy pozwolił jej odejść.
_________________________________________________________
Koniec.
Nawet nie wiecie, jak ciężko było mi to napisać. Ile mnie to kosztowało. Jak bolało pisanie szóstego rozdziału. Bardzo się z nimi zżyłam. Nie myślałam w ogóle, że podołam tej historii. Ale obiecałam sobie, że opowiadanie z dedykacją musi być dokończone. Asiu, przepraszam, bo pewnie spodziewałaś się czegoś weselszego, dłuższego, może lepszego. Ale to chyba musiało się tak skończyć. I dziękuję Wam, że byłyście, choć czasami wątpiłam, czy to ma jakikolwiek sens. A Wy byłyście i dotarłyśmy razem aż tu, aż do finału. Jesteście kochane.
Mam prośbę - kto to przeczytał, niech zostawi tu choćby króciutki komentarz. Chciałabym zobaczyć, ile Was tu było.
A dla zainteresowanych, to będę tu i tutaj.
Trzymajcie się ;)

wtorek, 17 czerwca 2014

ROZDZIAŁ SZÓSTY

      Poświata wczesnego brzasku wnikała do pokoi, zwiastując pierwszy od jakiegoś czasu słoneczny dzień.  Firanka wirowała czarownie pod wpływem delikatnych podmuchów wiatru. Ireen obserwowała ten widok przez całą bezsenną noc. Przetarła twarz dłońmi i głośno westchnęła. Głowa bolała ją coraz bardziej z każdą nieprzespaną minutą. Usiadła na łóżku. Spojrzała w stronę Nadii - również nie spała, ale sprawiała wrażenie zdecydowanie bardziej wypoczętej niż ona. Wyczuła, że jest obserwowana. Uniosła się na łokciach.
- Co się stało? - zapytała cicho.
- Nic, wszystko w porządku.
  Ireen nie spodziewała się z  jej strony takie troski, szczególnie po nocnym incydencie. Nadia usiadła po turecku i wyczekująco na nią popatrzyła. Nie mogła uciec przed jej wzrokiem. Szczególnie teraz, gdy cała sytuacja wymknęła jej się z rąk. Czuła, że robi się jej duszno, choć okno było otwarte i wpadało przez nie chłodnawe, poranne powietrze.
- Wiesz, jak to jest, kiedy kogoś kochasz, ale wiesz, że on nigdy nie będzie twój, bo jest przeznaczony komu innemu? - zapytała. Nie liczyła, że Nadia jej pomoże. Nie miała na to szans.
     Siedziała nieruchomo, rozmyślając na słowami Ireen. Co miały oznaczać? Nie wiedziała, Wust była niezrozumiała jak jeszcze nigdy. Coś ukrywała, bardzo ostrożnie omijała jakąś ważną kwestię.
- Nie, chyba nie. Ja nawet nie wiem, jak to jest kochać - powiedziała po namyśle.
- To nieprawda - Ireen zaprotestowała. Wstała i podeszła do Rosjanki - Na pewno wiesz, jak to jest. Jesteś dobra, na pewno umiesz kochać.
 Każde kolejne słowo bolało coraz bardziej, z trudem przechodziło przez ściśnięte gardło. Przytuliła ją, niby po przyjacielsku, ale to było jedne znieczulenie od cierpienia fizycznej tęsknoty. Mimowolnie wbiła paznokcie w przedramię Nadii. Ona nawet nie drgnęła. Była gotowa przyjąć część cierpienia Ireen na siebie, gdyby tylko mogło jej to pomóc.
Ale nie wiedziała jednej, najważniejszej rzeczy.
To chyba dobrze.
***
     Trener nie miał litości. Co prawda wziął pod uwagę wydarzenia poprzedniego wieczoru, ale wobec niesubordynacji Ireen nie mógł przejść obojętnie. Na początku był trochę rozzłoszczony i zawiedziony, ale pod dłuższej rozmowie - jakiej nie odbywał z nią od dawna - zrozumiał, że Ireen przechodzi chwilowo trudniejszy czas w życiu. Pozwolił, by skończyła wcześniej niż wszyscy trening, i zniknęła w iście angielski sposób.
       Koen przyszedł do niej zaraz po skończonym treningu. Płakała. Poczuł, jak żal ściska mu serce; nie cierpiał widoku zapłakanej przyjaciółki. Uklęknął przy niej i chwycił jej dłoń.
- Koen, co ja zrobiłam?
   Podniósł na nią wzrok. Już gdzieś widział ten obłęd w oczach.
Nadieżda.
    Potrząsnął głową, myśląc, że to nie ma nic ze sobą wspólnego. A przynajmniej chciał w to wierzyć.
- Co się stało? - zapytał ostrożnie. Ireen mogła zareagować w zupełnie nieprzewidywalny sposób. Kilka ciężkich łez spłynęło po policzkach Holenderki.
Słowa prawdy uwięzły jej w gardle.
To nie było tak, że z tym nie walczyła. Broniła się przed tym całą sobą; wmawiała sobie, że to tylko chwilowy impuls, mały kryzys. Przecież była szczęśliwa, a do przeszłości nie chciała wracać. Oddzieliła ją od chwil obecnych, stanu, kiedy miała w zasadzie wszystko.
- Ja... ja ją kocham.
   Sposób, w jaki to wypowiedziała, zmroził go. Zupełna beznamiętność. Kochała ją. Tą kruchutką, śliczną Rosjankę. Bardzo konserwatywną Rosjankę. To nie miało prawa skończyć się dobrze.
- Kochasz ją? - wyszeptał bezsilnie. Ireen załkała żałośnie.
- Nie chciałam, naprawdę nie chciałam... nie chcę zniszczyć jej życia... - powtarzała te słowa jak mantrę. Koen wstał i nerwowo przechadzał się po pokoju. Był całkowicie zagubiony, sytuacja wymknęła się spod kontroli, sprawy zaszły za daleko. Nie było żadnego dobrego wyboru w zaistniałej sytuacji - jakakolwiek decyzja spowoduje cierpienie. Wziął głęboki oddech i przeczesał palcami włosy. Po dłuższymi milczeniu wreszcie się odezwał:
- Ona nie może się o tym dowiedzieć.
        Gdyby tylko wiedzieli... wszystkie słowa wisiałby w powietrzu jako niewypowiedziane i być może nikt o niczym by nie wiedział. Gdyby tylko wiedzieli, że Nadia stała za drzwiami, tknięta przeczuciem, że nie powinna tam wchodzić.
Cały jej świat, powoli odbudowywany, znów się rozsypał jak domek z kart. Osunęła się po drzwiach. Nie miało już dla niej znaczenia, jak to może wyglądać. Bała się. Ogarnęła ją dobrze znana histeria. Znów rozpętało się piekło w jej głowie, powolna, ale skuteczna, nieuchronna destrukcja.
    Zamknęła oczy. Czas zwolnił, a może wręcz przyspieszył - nie czuła nic. Znów była zawieszona gdzieś pomiędzy. Wszystko tak jakby działo się poza nią. Sprawiała wrażenie upiornie milczącej, szczególnie w mniemaniu zaskoczonego Svena. Nie wiedział nic, nie odpowiedziała mu na żadne z wielu pytań. Milczała.
    Mogła przecież do tego nie dopuścić, a jednocześnie nie mogła zrobić nic. Ona tylko była tylko skrytą sobą.
***
     Noce i dni zlewały się w całość, prawie ich nie rozróżniała. Zawładnął nią strach, niezrozumiała panika. Bała się tego uczucia, bała się, że ją skrzywdzi, bała się reakcji innych, bała się Ireen. Wychowali ją inaczej, nie powinna pochwalać takich decyzji, ale nie potrafiła jej potępić, nie umiała źle o niej pomyśleć. Była rozdarta między szczerą przyjaźnią, jaką ją darzyła i strachem przed nienaturalnym uczuciem.
    Musiała udawać, że o niczym nie wie. Tworzyła jednoosobowy spektakl iluzji i pozorów. Ale nie umiała już patrzeć w oczy, Ireen była dla niej zupełnie kimś innym. Zakazanym i bliskim.
 Na początku nie przyjmowała tego do wiadomości. Nie wierzyła w to, że Wust zakochała się w niej. Dopiero z upływem kilku długich dni zauważyła drobne gesty, które zdradzały Ireen. Ona też grała, choć znając prawdę, łatwiej jej było wszystko rozszyfrować.
***
     Przegrywała tą walkę z uczuciem. Przepadała każdego dnia, coraz bardziej. Jedno spojrzenie w lodowate, błękitne tęczówki Nadii burzyło całą jej pewność siebie, burzyło ją. Poczucie winy było coraz większe, wyrzuty sumienia osaczały ją, ilekroć widziała Rosjankę. Nie chciała jej skrzywdzić. Była zbyt dobra. Za bardzo ją kochała.
      Pewnego ranka obudziła się z poczuciem, że nie jest już wielką mistrzynią. Czuła się słaba i bezradna, jak chyba nigdy.
Nie wytrzymała.
***
     Przeczuwał, że Nadia coś wie. Zachowywała się podejrzanie, uciekała wzrokiem, nie chciała rozmawiać, każde słowo o Ireen wywoływało na jej twarzy festiwal emocji, których nie udało się jej ukryć.
     Chciał z nią porozmawiać. Wierzył, że dzięki temu czegoś się dowie. Ale unikała go, zdecydowanie więcej czasu spędzała z Kramerem, który też o niczym nie wiedział. I tak miało pozostać.
Trochę go to drażniło. Sven był od niego o kilka lat starszy i może wydawał się doroślejszy, doświadczony, ale nie czuł się w żadnym wypadku od niego gorszy. Po prostu ogarniała go niezdrowa zazdrość na widok zatroskanego o Nadię Kramera.
    Udało mu się na chwilę ją zatrzymać, aby móc z nią porozmawiać. Nie wyglądała na zadowoloną, ale ostatecznie się zgodziła. Zrobiła się zbyt nerwowa. To było niewskazane.
- Nadia... - zaczął, ale szybko urwał. Drzwi z hukiem się otworzył, i gotów był wyrzucić owego kogoś z pokoju, dopóki nie zobaczył przerażająco bladych braci Mulder. Nadia zacisnęła palce w pięści. Znała ten widok. Widok złych posłańców, ale wmawiała sobie, że to tylko jej wymysł, że wariuje z nerwów.
Nadaremnie. Odebrano jej i to; nadzieję, że to, co dzieje się przed nią, to tylko deja vu. 
- Ireen... Ireen wyskoczyła z okna.
  Nadieżda zachwiała się i osunęła wprost w ramiona osłupiałego Koena.

       Cisza. Wszystko ogarnęła cisza. Wybawienie i potępienie. Te gry miały mieć inny koniec, spektakl powinien skończyć się inaczej. Wszystko miało być inaczej.
___________________________________________________________
Co mogę powiedzieć? Pisanie tego rozdziału po prostu bolało. I wciąż nie wiem, czy ja dobrze robię.
Trzymajcie się.

wtorek, 10 czerwca 2014

ROZDZIAŁ PIĄTY

    Po pięciu dniach miała zupełny wstręt do rolek. Nielitościwe buty na kółkach przyczyniły się do licznych otarć i ran na łokciach, kolanach i kostkach. Nie chciała nawet wiedzieć, ile plastrów już wykorzystała.
Dopiero teraz przekonała się, co oznaczał pierwszy, zagraniczny kontrakt z TVM. Różnica była nie do opisania. Za to mogła przyznać otwarcie na początku: skończył się Dzień Dziecka. Zaczęła się ciężka, mozolna praca, i choć wizja świetnej, bogatej kariery była kusząca, nieraz miała ochotę się poddać, szczególnie po uświadomieniu sobie, ile dzieli ją od Ireen czy od kogokolwiek innego z grupy.
Choć większym dyshonorem byłoby odpuścić, mając do udowodnienia tak wiele sobie i innym. Że już się podniosła z kolan, że już jest dobrze.
    Westchnęła ciężko i odgarnęła kilka krótkich kosmyków z twarzy, które wyplątały się z warkocza. Mówili jej, że wyładniała, że wygląda coraz lepiej. Sama nie zauważyła żadnej szczególnej zmiany. Czuła się mniej więcej jednakowo. Znalazła coś w rodzaju stabilizacji w swoim życiu. Choć wiedziała, że nie będzie tak, jak kiedyś. Zmieniła się.
    Miała zupełnie dość niemieckiej stolicy. Pogoda ją dobijała, szczególnie, że była wychowana w nadmorskim klimacie. Marzyła o choć odrobinie ciepłego wiatru i słońca, które zapewne teraz otulało rosyjski nadmorski kurort. Pewnie dłużej zagłębiałaby się w niezdrowe rozmyślania i tęsknoty za rodzinnym miastem, gdyby nie urywek rozmowy Svena i któregoś z braci Mulderów, których nigdy nie mogła odróżnić.
Ożywiła się i skupiła na kilku usłyszanych słowach. Impreza? Bal charytatywny? Miała szczerą nadzieję, że tylko się przesłyszała.Nie chciał nigdzie iść, tym bardziej na żadne spotkanie. Nie w obecnym stanie jej łokci i kolan.
    Odpięła ochraniacze i zmieni la rolki na firmowe buty sponsora. Chciała mieć krótką chwilę spokoju, żeby odpocząć.
Nawet nie zauważyła, jak pojawił się obok niej Sven. Wyczuła, że jest nieco zestresowany. Popatrzyła na niego łagodnie, wyczekująco, aż w końcu ośmielił się zacząć rozmowę.
- Nadia, mam prośbę - zaczął - Zechcesz... zechcesz mi potowarzyszyć na tej dzisiejszej imprezie? - zapytał trochę nieśmiało. Westchnęła ciężko i spuściła głowę. Nie miała ochoty na taką zabawę, ale nie chciała go zawieść. Milczała przez dłuższą chwilę, analizując wszystkie za i przeciw. Kramer powoli tracił nadzieję, ale wreszcie zdecydowała się mu odpowiedzieć:
- Zgadzam się.
I uśmiechnęła się słabo, by choć w małym stopniu wyglądać na przekonaną do tego pomysłu.
***
      Stanęła naprzeciwko lustra i uważnie przyjrzała się sobie. Nadal miała delikatną, dziewczęcą sylwetkę, ciężkie treningi na razie jej nie zmieniły.
Nie wiedziała, czy Svenowi spodoba się jej stylizacja. Nie wiedziała w ogóle, czy to ma jakikolwiek sens. Ale skoro się zgodziła, to musiała dopełnić obietnicy. Uśmiechnęła się smutno, apatycznie i założyła żakiet. Chwilę potem usłyszała pukanie do drzwi.
Maskarady nadszedł czas.
      Muzyka, jakby ukojenie dla Nadii, wcale nie była hałaśliwa, Sven idealnie wyczuł jej nastrój i starał się nie narzucać. I wodził tylko czasem za nią zachwyconymi spojrzeniami, podobnie jak Verweij, który wyrzucał sobie, że to nie ją poprosił o towarzyszenie na tym wątpliwym spotkaniu. Ale zaraz potem widział Ireen i dochodził do wniosku, że nie mógłby jej tego zrobić. Czegokolwiek by nie czuł do Nadii, Ireen musiała być ważniejsza. Znał ją dłużej i wiedział chyba o wszystkich tajemnicach, a Nadieżda wciąż była dla niego zagadką, owianą nadzwyczajnym urokiem i zadziwiającą niedotykalnością.
      Obie szybko poweselały i Koen nie był pewien, czy to skutek szampana, czy ich wzajemna bliska relacja. Nadia zaufała Ireen nad wyraz szybko, nie spodziewał się, że tak szybko mogą stać się sobie bliskie. Szczególnie po tym, jaki strach wobec obcych widział w niej podczas ich pierwszego spotkania. Przyzwyczaił się śpiewnego, rosyjskiego akcentu Nadii, nie przeszkadzał mu wcale, a nawet teraz chciałby, żeby częściej mu tak śpiewała.
Pokręcił głową z myślą, że tak łatwo się do niej przywiązał, a przecież ona była nieuchwytna. Raz była tu, drugi raz tam, sercem cały czas w Soczi, a nieraz zamykała się w sobie i milczała. Nie powinien był tego robić.
       Odwrócił się i już stracił ją z pola widzenia. Wust stała sama, głęboko zamyślona, z lekkim uśmiechem na ustach. Zupełnie nieobecna, pochłonięta własnymi rozmyślaniami. Zauważył, że zrobiła się inna. Zachowywała się inaczej niż do tej pory, przybierała różne maski i była sobą na zmianę. Zmieniła się.
***
   Sven bez trudu ją znalazł, samotną na zewnątrz. Zdjął swoją marynarkę i okrył jej wątłe ramiona. Nawet nie zaprotestowała, odetchnęła głębiej i już miała mu podziękować, ale uprzedził ją, mówiąc, że nie ma za co. Niepewnie chwycił jej dłoń, zadrżała, przestraszona jego dotykiem.    
   Nie myślała, że tak łatwo mu się podda, że pozwoli mu być kimś, kogo jeszcze nie miała przy sobie. Godziła się, żeby był blisko niej, by odkrywał je tajemnice.
- Chodź.
  Nie zawahała się, poszła za nim, nawet przez chwilę nie puszczając jego dłoni. Nie wiedziała, co tak naprawdę wokół niej się dzieje. Wszystko przypominało obrazki jak z kalejdoskopu, rzeczywistość mieszała się ze wspomnieniami, które zadawały nowy ból. Cały Berlin mienił się oszałamiającym mirażem świateł.
***
      Dopiero gdy zatrzasnęła za nimi drzwi hotelowego pokoju, dotarło do niej, co zrobiła. Całą dwuznaczność sytuacji, ich nagłe, nieuprzedzone zniknięcie, wszelkie teorie, które mogli wysnuć inni... mnóstwo nieskładnych myśli otoczyło ją i otrzeźwiło z nierealnego snu na jawie. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na Svena przerażonym spojrzeniem. Położył rękę na jej ramieniu.
- Jak długo będziesz udawać, że wszystko jest w porządku?
Wypuściła ze świstem powietrze z płuc. To było zbyt trudne pytanie, słowa więzły jej w gardle, choć mogłaby mówić godzinami. Pokręciła bezradnie głową.
- A masz szampana? Nie opowiem tego na trzeźwo - szepnęła, spuszczając nisko głowę, jakby symbolizując swój upadek moralny. A raczej coś, co kiedyś by nim było, teraz zobojętniała.
     Zaskoczyła go. Nie spodziewał się takiej prośby. Zawahał się, to nie był dobry pomysł. Ale i zrozumiał, jak wiele musiała wycierpieć, by nie móc o tym normalnie opowiadać. 
Chęć usłyszenia jej historii była silniejsza od zdrowego rozsądku. Wyciągnął z dużej torby pojedynczą butelkę szampana. 
- Nie boisz się, że jutro mogą mieć do ciebie pretensje? - zapytał ostrożnie. Prychnęła.
- Skądże. Jestem ich wrażliwą księżniczką, na którą muszą uważać, żeby się nie załamała psychicznie, bo znów przestanie trenować. A przecież nie po to wkładali cały swój wysiłek, żeby go zmarnować - powiedziała. Z każdym powoli wypowiadanym słowem jej głos załamywał się coraz bardziej, aż po policzkach potoczyły się pierwsze, ciężkie łzy.
Milczał. Szokowała go każdym słowem, które było walką między rozumem i ciałem, rozsądkiem i uczuciami.
- Opowiedz mi całą historię - poprosił. Znów ujął jej drobną dłoń w swoje duże i powoli ją rozgrzewał. Był impulsywny, w innej sytuacji pewnie by tego żałował, ale nie teraz. Chciał ją zapewnić, ze nie jest sama, że jest jeszcze on.
    Najgorzej było zacząć. Pierwsze zdania nie składały się na żadną logiczną całość i nieraz miała ochotę poddać się, ale jego wyczekujący wzrok zmuszał ją do kontynuacji opowieści.
    Na początku nie rozumiał, w czym problem. Miała normalne życie konserwatywnej Rosjanki, wielkiej nadziei panczenów Sbornej, z dwoma wspaniałymi przyjaciółmi u boku. Nie spodziewał się, że może tak nagle stracić najukochańszego towarzysza, bez żadnego sygnału, szansy odwiedzenia go od tego pomysłu. Przez jakie psychiczne piekło przeszła, stojąc na granicy szaleństwa, w pogrążającej otchłani bezradności. I zrozumiał, skąd smutek w jej oczach.
     Setki myśli nieustannie krążyło w jego głowie. Długo milczał, wszystkie słowa wydawały mu się zbędne wobec nowego cierpienia, które ja ogarnęło. Wstała z kanapy. Obserwował, jak chwiejnie stawia kroki na niebotycznie wysokich  szpilkach, jak ciężko oddycha, jak wyjmuje spinki z koka i jej włosy opadają kaskadą na plecy.
   Chciał jej dotknąć, zamknąć w swoich ramionach, lekko pocałować, ale nie mógł. Była jakby niedotykalna, przeznaczona innemu, i tylko błagał w duchu, żeby ten ktoś dobrze się nią zaopiekował.
 - Dziękuję, że mnie wysłuchałeś - powiedziała cicho. Stanęła naprzeciwko niego i bez trudu dostrzegł, jaka ulga ją ogarnęła. Skinął lekko głową. 
- Ja ciągle jestem, pamiętaj - przypomniał, uśmiechając się lekko. Wyminęła go i znów popatrzyła na niego przepraszająco.
- Muszę już iść.
  Wstał i bez słowa ją odprowadził pod drzwi jej pokoju. Dochodziła trzecia i Ireen zdążyła już wrócić. Przytulił ją na pożegnanie i wrócił do swojego pokoju. 
    Ireen zmierzyła ją uważnym wzrokiem.
- Gdzie byłaś? - zapytała. Nadia popatrzyła na nią, zaskoczona, słysząc w jej głosie rodzaj pretensji.
- U Svena - odpowiedziała i szybko zdjęła niewygodną sukienkę. Zmieniła ją na luźną koszulkę i nawet przez moment nie popatrzyła w stronę Ireen. Zdziwiło ją zachowanie Wust. Rzuciła się na łóżko, tępo wpatrując się w sufit. Czuła się wykończona ilością wrażeń jednego dnia i jednocześnie oczyszczona. Przymknęła oczy z nieznaczną ulgą. Zasnęła.
     Za to Ireen nie mogła spać. Chwilowy widok Nadii i Svena niewytłumaczalnie ja drażnił, powodował, ze czuła się o nią zazdrosna.
Ostrożnie przykryła ją kocem. Przypadkiem musnęła je policzek. Z gardła Holenderki wyrwał się szloch. Gładziła ją lekko po włosach, z poczuciem rosnącej niesprawiedliwości. Nadia zasługiwała na normalne, spokojne życie. Patrzyła na niczego nieświadome dziecko, i płakała nad sobą i nad nią, zupełnie bezbronną istotą.
_____________________________________________________
Chyba najdłuższy rozdział w mojej blogowej karierze.
Trzymajcie się.

niedziela, 1 czerwca 2014

ROZDZIAŁ CZWARTY

     Rozejrzała się uważnie wokół siebie. Lotnisko w Amsterdamie było ogromne i choć była tu kolejny już raz, to nadal zadziwiało ją swoim rozmiarem. Odwróciła się i niespodziewanie zderzyła się ze Svenem Kramerem. Tylko jego refleks uchronił ją przed upadkiem. Roześmiał się i postawił ją bezpiecznie na ziemi. Spuściła wzrok i cichutko podziękowała mu, w duchu wyrzucając sobie nieostrożność. Odeszła od niego w kierunku trenera. Szybko zatrzymała się jednak, czując, jak ktoś obejmuje ja od tyłu.
- Laleczko z saskiej porcelany, gdzie znów się wybierasz? - usłyszała tuż przy uchu. Verweij potrafił ją zaskoczyć w każdej chwili, bez większych skrupułów, nie mając nawet na uwadze tego, ze jest płochliwa.
- Och, Verweij - westchnęła z lekka teatralnie - Tam, gdzie ty też powinieneś. Za 10 minut mamy odprawę.
   Uniósł brwi z przekornym uśmiechem. Prychnęła cichutko. Podniosła wzrok i dopiero wtedy zauważyła machając do niej Ireen. Zaśmiała się i odmachała jej.
   Koen zobaczył w jej oczach iskierki szczęścia, jakich chyba u niej dotychczas nie widział i poczuwał się do tego, że on też przyczynił się do lepszego stanu Nadii. I chciał, by jeszcze większa w tym była jego zasługa, ale na razie ostrożnie podchodził do niej i dbał, by zbytnio się nie narzucać.
    Lubił ją. Lubił ją roześmianą - taką najbardziej, bo tak ślicznie umiała się cieszyć, kiedy spuszczała głowę i rumieniła się, albo pokazywała, żeby nie drążyć tematu, i nawet wtedy, gdy bojaźliwie go odtrącała.
   Lubił ją. Tak bardzo, bardzo ją lubił.
***
     Słońce zaszło już jakiś czas temu i okolicę pokryła nikła szarówka. Szum na ulicach ucichł, drogi powoli pustoszały, Berlin szykował się do snu. Mimo tego, że przez cały dzień świeciło słońce, wieczór nie był ciepły i Nadię ogarniał przejmujący chłód. Cienka bluza nie chroniła jej przed ostrym, wciąż wiosennym powietrzem. Otuliła się nią szczelniej i mocniej chwyciła rączkę walizki. Od domniemanego hotelu dzieliło ich kilkanaście, może kilkadziesiąt kilometrów. Ale miała już dosyć całego dnia i nawet ten fakt potęgował w niej frustrację. Okropnie mącząca, kilkugodzinna podróż zabrała jej resztki sił, które zostały jej po bezsennej nocy. I nawet w obecnej chwili mogła stawiać dolary przeciwko orzechom, że czekają ich jakieś niezgodności w recepcji.
     Zgadła, choć drobne nieporozumienie udało się szybko załagodzić. Zaś sama z lekkim wahaniem skierowała się do przydzielonego im pokoju. Na nikim nie zrobiło to wrażenia, że ona i Wust miały jeden pokój. Raczej wszystkim było to wysoce obojętne. Ona jednak podchodziła do tego z dystansem, niezrozumiałym oporem. Myślała, ze zakwaterują ją w jednoosobowym pokoju, a nie z Ireen. Czuła się trochę dziwnie. Ostatnio miała wrażenie, ze wszystko wokół niej dzieje się trochę za szybko, i że niektóre decyzje są podejmowane nie zawsze z jej zgodą i świadomością.
Westchnęła ciężko i nacisnęła klamkę do pokoju. Był ładny, zadbany i w jasnych, spokojnych barwach. W końcu porzuciła dziwne wątpliwości, zmęczenie wzięło górę nad rozsądkiem. Po szybkim prysznicu rzuciła się na łóżko i niemal natychmiast zasnęła w spokojny sen bez snów.
       Ireen zgasiła światło. Zapanował półmrok, rozświetlany jedynie przez uliczne latarnie, a także przez nikłą poświatę księżyca. Odgarnęła z twarzy kilka kosmyków włosów. Podeszła bliżej łóżka Nadii i bardzo ostrożnie usiadła na jego brzeżku. Wyglądała jak pokorne, zupełnie niewinne dziecko. Rozczulił ją widok tak zupełnie bezbronnej Rosjanki, o wyjątkowo delikatnej urodzie. Ogarnęło ją przedziwne uczucie, takie, jakiego nie czuła od dawna. Ale było ona słodkie i jakby w pewien sposób zakazane, znała je - i to nawet dobrze, ale nie potrafiła go nazwać.
Leciutko pogładziła kciukiem jej policzek. To był tylko impuls. Zamknęła oczy. Myślami powróciła do wspomnień sprzed kilku lat.
Kurtyna niedopowiedzeń opadła, a w Berlinie zaczął wiać wiatr zmian.
***
      Poranek było dużo trudniejszy, niż się spodziewała. Wcześniejsza o godzinę pobudka odbijała się na humorach wszystkich. Byli jakby przygnębieni i milczący. 
Wust prezentowała się na ich tle jeszcze smutniej i nikt nie miał pojęcia, dlaczego. Sama zainteresowana też nie wiedziała.
Po prostu miała zły dzień.
    Za to Koen wiedział, że Ireen zdecydowanie zbyt często ma złe dni. Musiał z nią porozmawiać, sprawa była niezrozumiała, a on chciał jej pomóc. W końcu był jej przyjacielem.
  Jedynie Nadia wykazywała jakikolwiek entuzjazm w podchodzeniu do wyznaczonych zadań. Bardziej doświadczeni członkowie grupy uśmiechali się pobłażliwie na widok Rosjanki dopytującej się o większość szczegółów. Trener tylko kiwał głową i cierpliwie odpowiadał na pytania z nadzieją, że jej gorliwość przyniesie w przyszłości efekty.
      Była promyczkiem całej grupy, jakimś rozweselaczem, choć wcale tego tak nie czuła. A nie wiedzieli, że promyczek miał swoje tajemnice i wcale nie łatwo w życiu.
Niewielu znał jej prawdziwe oblicze - czyste, szczere, słowiańskie. Dla nich musiała zachowywać pozory i naruszać własne przekonania w imię ich liberalnych poglądów. I tylko wybrani widzieli prawdziwą Nadię - niewinną, delikatną istotę, zbyt słabą, by egzystować jako samodzielna jednostka, wymagającą silnego oparcia.
________________________________________________
Przedstawienie zacząć czas.
Trzymajcie się.

niedziela, 25 maja 2014

ROZDZIAŁ TRZECI

      Koen z trudem dopiął walizkę ze swoimi rzeczami. Obrzucił spojrzeniem cały pokój sprawdzając, czy wszystko spakował. Nie cierpiał tego robić, ale wizja wakacji na Ibizie w jakiejś części mu to wynagradzała.
- Baw się dobrze - usłyszał. No tak. Zapomniał, że Ireen też tam była. Zdziwiła go gorycz i złość w tych słowach. Ostatnio nie mógł pojąć, dlaczego Wust zrobiła się taka złośliwa. Nigdy taka nie była. Nawet wtedy, gdy miała gorszy czas w życiu, nie przestawała być optymistką. Coś ewidentnie było nie tak.
- O co ci chodzi? - zapytał. Spuściła głowę i mruknęła coś niezrozumiałego. Usiadł obok niej.
- O nic - burknęła. Prychnął pogardliwie. Nie lubił takich gierek w zgadywanki, kiedy nie miał pojęcia, co wymyśliła Ireen. A w chwili obecnej naprawdę nie wiedział, jaki ma problem. Chciał tylko pomóc.
- Okej - rzucił niedbale. - Ale jak się zdecydujesz przestać udawać obrażoną nie wiadomo za co, to powiedz.
    Nastała cisza. Zupełnie nieznośna. Zerkał na nią i wiedział, że zastanawia się, co mu powiedzieć.
- Widocznie coś ze mną jest nie tak.
    Zaskoczyła go. Spodziewał się wielu tłumaczeń, powodu, ale nie tak niezrozumiałego stwierdzenia. Chyba nigdy tak nie uważała. Nie znał powodów, przez które mogłaby dojść do takiego wniosku.
- Co? - zapytał więc z nadzieją, że dowie się czegoś więcej.
- Wszystko.
     Uniósł wysoko brwi. Nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Wypuścił ze świstem powietrze z płuc i objął ją ramieniem. Dziwne, jak starsza od niego Ireen szybko potrafiła stać się bezradną dziewczyną. Gładził ją ostrożnie po włosach i czekał, aż uspokoi się na tyle, by zadać jej kolejne pytanie.
Gdzie był jej chłopak, kiedy naprawdę go potrzebowała? Wolał o niego nie pytać, bo to mogłoby ją jeszcze bardziej wyprowadzić z równowagi.
Pewnie ta cisza trwałaby dłużej, zanim którekolwiek zdecydowałoby się ją przerwać, gdyby nie kilkukrotne, nieśmiałe pukanie do drzwi. Już w pierwszej chwili wiedział, kto to. Tylko Nadia mogła tak zapukać, swoją drobną dłonią.
- Chodź, Nadia, nie czaj się - zawołał. Po chwili w drzwiach pojawiła się zarumieniona Rosjanka.
    Odkąd widział ją ostatni raz, wyraźnie wyładniała. Choć nie wiedział, czy to było dobre określenie. Lepszym było rozkwitła, i tego wolał się trzymać.
Nie przypominała już przerażonej istoty z nieludzkim obłędem w oczach. Wciąż nie mógł wyzbyć się z pamięci widoku Nadieżdy dwa lub trzy dni po przyjeździe do Holandii i nadal wywoływał u niego nieprzyjemny dreszcz, biegnący wzdłuż pleców. Miał wtedy niejasne przeczucie, że ona przyjechała tu z wątpliwą ilością własnej woli w zamiarze.
      Zmieniła się. Ożyła. Coraz częściej widywał ją uśmiechniętą, wyprostowaną. Pewną siebie i tego, po co podpisała kontrakt z grupą. Tylko czasami widział smutek w jej oczach, jak jego ciężar przybija ją nisko. Być może nie powinien, ale był ciekaw, chciał poznać tą tajemnicę, z nadzieją, ze to pomogłoby heh, że mógłby zdjąć tą troskę. Tak, by nie musiała się martwić, tylko żeby się uśmiechała. Lubił patrzeć, jak uczy się ich zwyczajów, jak cieszy się z drobnych sukcesów. A szczególna przyjemność sprawiał mu to, ze spogląda na niego, odwzajemnia nieśmiało uśmiechy.
Wyglądała na o wiele bardziej radośniejszą niż na początku. Ale wierzył, ze jeszcze przyjdzie taki dzień, że świat ujrzy prawdziwą Nadię, piękną dziewczynę, przeznaczoną dla chwały.
- Tylko nie zapomnij posmarować się kremikiem, żebyś się zbyt mocno nie opalił - powiedziała przekornie. Ireen zachichotała cichutko i dopiero wtedy zauważył, jak diametralnie zmienił się jej humor. Ryzykował stwierdzenie, że to dzięki Rosjance i nawet się ucieszył. Widać było, że miały na siebie dobry wpływ.
- Dobrze, dobrze, o to nie musisz się martwić - mruknął. Fakt, musiał uważać na czas opalania, ale ona też miała jasną karnację. Choć opalała się zdecydowanie lepiej od niego.
- I nie zapomnij, że trzy dni po twoim powrocie zaczynamy zgrupowanie w Berlinie - Ireen znacząco popatrzyła na niego. Oczywiście, że o tym zapomniał. Pokiwał głową. Postara się o tym pamiętać.
Zerknął przelotem na Ireen i Nadię, które już siedziały obok siebie i o czymś dyskutowały. Widział, jaku Wust patrzy na nią i stwierdził, że chyba dwie zagubione dusze wreszcie się odnalazły.
***
       Czas bez Verweija mimo wszystko minął im nad wyraz szybko. Nawet nie spostrzegły, a już do powrotu Holendra zostały dwa krótkie dni. Nikt je o to nie posądzał, ale zaprzyjaźniły się do tego stopnia, że zaczęto nazywać je papużkami nierozłączkami.
Powoli odsłaniały przed sobą kolejne tajemnice. Nadia przyzwyczaiła się do przeszłości Ireen, choć nie złagodziło to obyczajów, na których została wychowana.
Ale jedną, jedyną tajemnicę trzymała dla siebie. 
Aluś. Mimo wszystko, mimo tego, że były przyjaciółkami, nie chciała o nim opowiadać; to wciąż bolało. Wciąż pamiętała  jego śliczne, wesołe błękitne oczy, ostrożne pocałunki w czoło i wielką tęsknotę za jego żelaznym uściskiem, głosem i całym ciepłem, jakie jej dawał.
Później był Maksym. I tylko oni wiedzieli, ile godzi spędziła w jego ramionach, kiedy kołysał ją do snu, bo leki przestawały działać; ile łez razem wypłakali, kiedy i on stał na granicy rozpaczy, zupełnie bezradny, ile nocy nie przespał, bo pilnował jej, żeby sama nie próbowała targnąć się na swoje życie. I tylko ona wiedziała, ile gorzkich słów chciał jej nieraz powiedzieć, kiedy nie dawał sobie rady, a jednak zatrzymywał je dla siebie. Zbyt długo był tym drugim, by nagle stać się całym oparciem dla niej. Nie potrafił udźwignąć obowiązków bycia tym pierwszym, którym przecież zawsze chciał być.
Ale on też miał jedną skazę na wizerunku idealnego przyjaciela.
Służba wojskowa.
     Był przy niej tyle, ile pozwoliła mu przepustka, a później musiał wrócić. Zostawił ją samą do walki z rzeczywistością. Musiała spróbować się podnieść, jakkolwiek dużo by ją kosztowało. Przecież miała dla kogo. 
Ale teraz ona była daleko, daleko do domu i dzieliło ich tysiące kilometrów. W Holandii uczyła się nowego życia, nadziei. Znalazła oparcie w pozornie obcych ludziach.
________________________________________________________________
Przepraszam, że dopiero teraz, ale wczoraj nie wystarczyło mi czasu. I mistrzostwo Legii, i wygrana Juana w VoP, i finał Ligi Mistrzów... dużo atrakcji ;) A Wasze wrażenia?
Trzymajcie się.

środa, 14 maja 2014

ROZDZIAŁ DRUGI

      W zasadzie, miała chyba najlepszy czas na przyjście do zespołu. Zaraz po zakończeniu sezonu, z perspektywą dosyć długiego czasu na aklimatyzację i przystosowania się do nowych zwyczajów. Zaskoczyło ją to,  w jaki sposób przyjęli ją panczeniści i sztab szkoleniowy. Obchodzili się z nią wyjątkowo ostrożnie, ale starali się być wzorami i wyjątkowo przyjazną grupą. Traktowali ją jak niezwykle cenny eksponat w muzeum, jak nadzwyczajny talent prawie - holenderskich panczenów, na który trzeba chuchać i dmuchać, by dalej mógł się rozwijać. A skutek był odwrotny od zamierzonego - podchodziła do nich z dodatkową podejrzliwością i nieufnością, a w żadnym wypadku nie czułą się bardziej holenderska.
   Jedynym wyjątkiem była Ireen orz Koen, który mimo dziwnego początku ich znajomości okazał się być całkiem miłym człowiekiem. Lecz było coś, co niezrozumiale działało na Nadię, fascynowało i trzymało na dystans jednocześnie. Nie umiała tego uczucia określić, nazwać.
Jego oczy.
Lodowato błękitne, nieraz jak chmurne niebo, ale mimo wszystko zachwycające. Przyciągały jej uwagę niejednokrotnie, może dlatego, że w oczach ludzi często doszukiwała się prawdy. Zupełnie inne niż ciepłe, czekoladowe tęczówki Maksyma, zawsze patrzące na nią z niewypowiedzianą troską, szczególnie w ostatnich miesiącach.
I całkiem nie podobne do również błękitnych, wesołych oczu Aleksieja. To w nich potrafiła odnaleźć samą siebie, w nich była istotą idealną.
      Verweij patrzył na nią tak, jak chyba nikt jeszcze się nie odważył spojrzeć, i uśmiechał się w taki sposób, w jaki nie uśmiechali się do niej. Widział w jej osobie niewinną kobietę, a nie dziecko czy nastolatkę. Była już prawie pełnoletnia i nieznośnie go intrygowała.
Ale z każdym dniem rozczulała go coraz bardziej. Mimo to nie była słodką idiotką ani też zwykłą dziewczyną, była jakby zawieszona gdzieś pomiędzy. I nieraz dziwił go strach, jaki widywał w jej oczach, tak jakby bała się jego samego i jego zamiarów.
 Zdecydowanie często zajmowała jego myśli. Chciał poznać choć niewielką część jej historii, przeszłości. Dojrzeć rąbka tajemnicy, jaką bez wątpienia była.
     Nawet nie zauważył, że ona sama, niepozorna, drobniutka Rosjanka zapełniła przykrą pustkę po Lynn. Kontakt z byłą - mógł to prawie oficjalnie powiedzieć - dziewczyną urwał się i od czasu przedświątecznej kłótni nie rozmawiali ze sobą prawie wcale.
***
    Cieszyła się, że osiemnaste urodziny będzie mogła spędzić w domu, a nie na żadnym zgrupowaniu. Brakowało jej jedynie rodziny i Maksyma.
Westchnęła głośno. Tęsknota za bliskimi naprawdę ujmowała jej sił. Jednak wtedy, w dzień urodzin, nie chciała się tym przejmować.
Odebrała dużo życzeń drogą elektroniczną. Wcale o niej nie zapomnieli. Było jej miło z tego powodu.
Całą radość mąciło jej to, że od kilku dni nie odzywał się Maksym. Nie przypomniała sobie, by mogła go czymś urazić w ich ostatniej rozmowie, za co mógłby się na nią obrazić. Ostatecznie stwierdziła, że akurat tera nie musi się tym przejmować. Poza tym  - z pewnością nie miał zbyt wiele wolnego czasu, zważając na jego obowiązki.
Potwierdzenie jej tezy przyszło szybciej, niż się spodziewała.
     Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi, spodziewała się Sannie. A ujrzała najbliższą sąsiadkę z białą kopertą w dłoni.
- Wczoraj dał mi ją listonosz,bo ciebie nie było w domu. Podobno ważne, więc czytaj. Priorytet - powiedziała z serdecznym uśmiechem.
- Dziękuję - odpowiedziała Nadia, leciutko kiwając głową na znak, że rozumie. Zapomniała w narodowym zwyczaju ugościć dziewczynę, odkąd tylko zobaczyła rosyjskie stemple na kopercie. Serce podeszło jej do gardła. Gdy zamknęła za sąsiadką drzwi, zaczęła pospiesznie rozrywać papier.
Wtedy okazało się, że panika wcale nie była jej potrzebna. Drobno zapisane zdania dokładną cyrylicą wywołały u niej szczerą, zupełnie dziecinną radość. Maksym wcale nie zapomniał, jedynie postarał się być oryginalnym. W długim liście zawarł życzenia zaczynające się od słów ljubow moja, oraz dokładny opis mijających tygodni od czasu jej wyjazdu. Brakowało jej chwil spędzonych z dzieciakami z osiedla, całej soczijskiej atmosfery. A najbardziej tęskniła za rozmową z rodzicami i ciepłymi ramionami najlepszego przyjaciela. Tak, Maksym był wspaniałym przyjacielem.
***
    Resztę urodzinowego dnia spędziła we względnej samotności, od której zdążyła się przyzwyczaić. Jedynie Sannie zajrzała do niej na chwilę z życzeniami i drobiazgiem na urodziny. Nadia zauważyła, ze kuzynka przestała ją irytować, aż każdą wizytą czuła do niej większą sympatię. Nie z racji jej zawodu, ale z czysto pozytywnego podejścia do życia. 
     Wieczór był ciepły i spokojny. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a Nadia już raczej nie spodziewała się żadnych gości, więc tym bardziej była zaskoczona, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Niepewnie je otworzyła, a zdziwiła się jeszcze bardziej. Ujrzała roześmianą Ireen, z pudełkiem lodów w dłoni.
- Nie mogę przecież pozwolić, żebyś w tak samotny sposób spędziła urodziny - oznajmiła. Nadii takie wytłumaczenie zupełnie wystarczyło. Wpuściła ją do środka z coraz większy uśmiechem na ustach.
    Cały wieczór spędziły na oglądaniu filmu i podjadaniu słodyczy. Zaśmiewały się do łez i wzruszały na zmianę, a Ireen po dłuższym czasie stwierdziła, że Nadia jest świetną towarzyszką. Przez pewien czas brakowało jej kogoś takiego, z kim mogłaby spędzić czas w podobny sposób. Co prawda Verweij był jej przyjacielem, ale nawet  i on w niektórych sprawach nie mógł zastąpić jej kompanki, zwykłej przyjaciółki.
     Nadia odruchowo przetarła szczypiące oczy. powieki ciążyły jej coraz bardziej. Było wpół do pierwszej i choć zwykle o tej porze wcale nie chciało jej się tak bardzo spać, ale wspominając pobudkę o 5.40 to miała coś na kształt wytłumaczenia. Ireen szybko zauważyła, jak dziewczyna przegrywa walkę z niewyspaniem.
- Będę się zbierać - oznajmiła. - Chyba masz już dość dzisiejszego dnia, prawda?
Nadia uśmiechnęła się przepraszająco.
- Jestem trochę zmęczona - przyznała.
- Trochę - zaśmiała się Ireen.  - Jeszcze raz - wszystkiego najlepszego i dobranoc - powiedziała i przytuliła ją.
- Dziękuję - szepnęła Nadieżda. Odsunęła się od Holenderki. Odprowadziła ją do drzwi.
     Miała naprawdę piękne oczy. Idealnie niebieskie, chmurnie błękitne. Pełne nadziei - oczy, które wiele łez wypłakały. Najpiękniejsze.
____________________________________________________
No i jest drugi rozdział. Akcja powolutku się rozkręca i muszę przy tym zaznaczyć, że to nie będzie długie opowiadanie. 
I co, macie jakieś domysły? ;)
Trzymajcie się.

czwartek, 8 maja 2014

ROZDZIAŁ PIERWSZY

         Tę Wielkanoc wyobrażał sobie zupełnie inaczej. Mieli spędzić wolny czas razem, a nawet chciał przedstawić ją rodzinie. Miał wiele planów. Rysował ich przyszłość spokojnie, jasnymi kolorami... aż przyszły Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Nie miał pojęcia, co się wtedy, w czarnomorskim mieście, stało. Rozmowy z siostrą niewiele mu pomogły. Coś się niewątpliwie zmieniło.
Czy to dlatego, że dużo czasu spędzał z Ireen? Nawet nie dopuszczał od siebie takiej możliwości. To były tylko chwile, kilka zdjęć w momentach radości ze zdobytych medali. Poza tym - Ireen miała już chłopaka. A wcześniej dziewczynę, ale to nie grało w zasadzie roli. Nie chciał ani myśleć o tym, że czas spędzony z przyjaciółką mógłby wpłynąć niekorzystnie na jego związek.
A jednak wpłynął.
         Już wiedział, że przegrał całą sprawę. Lynn oświadczyła mu po ich ostatniej kłótni, że Święta spędzi u rodziców, a nie u niego. Przegrał. To z góry zakładało, że skończyła z nim. Ich związek, choć kilkuletni, nie przetrwał rosyjskiej próby.
Chyba nie powinien się przejmować. Niedawna awantura nie była jego winą, a przynajmniej tak mu się wydawało. To ona zarzuciła mu brak zrozumienia i opieki.
Nie miał czasu. Przecież mijał sezon olimpijski.
A skończyło się na jego ciągłych wyjazdach.
Jest sportowcem. Musi wyjeżdżać.
Kochał ją. Ale ona sama już najprawdopodobniej wybrała. On musiał to przyjąć, nie miał ochoty na kolejną awanturę, nie miał siły, by walczyć.
Jego plany na nic się zdały. Zadzwonił do rodziców i uprzedził, że jednak nie pojawi się z dziewczyną. Pobył chwilę, złożył stosowne wyjaśnienie co do zaistniałej sytuacji i znów zaszył się w swoim domu.
Chyba nie tak czuje się zakochany człowiek po rozstaniu z drugą połówką. Chyba.
Ale czy on w ogóle w tym ich związku czuł się szczerze zakochany? Wolał o tym nie myśleć. Dochodził wtedy do różnych zaskakujących wniosków, a to nie było dobre rozwiązanie.
No i wylądował.
No i cały misterny plan...
      Przetarł dłońmi twarz. Świąteczne spotkanie grupy było ostatnią rzeczą, na którą miał w tamtej chwili ochotę. Ale czuł się zobowiązany i choć na chwilkę musiał się pokazać. Kółeczka wzajemnej adoracji z pewnością nie będą narzekać na brak tematów do rozmów po spotkaniu.
Wygładził koszulę, poprawił włosy. Spryskał się ostrożnie nowymi perfumami. Zabrał kurtkę i wyszedł z mieszkania, uprzednio je zamykając.
***
        Ludzi było całkiem sporo. Słowa zlewały się w bełkotliwy, wrzaskliwy potok i nie sposób było pozbierać swoich myśli. Nie pomagało jej to ani trochę. 
Czuła się za bardzo przytłoczona tym wszystkim. Wzdrygnęła się, słysząc kolejne wyświechtane formułki wielkanocnych życzeń. Nie chciała znać ich szczerości. Ona też musiała w tym brać udział.
W Rosji było inaczej. Lepiej. Szczerzej.
Miała ochotę się rozpłakać. Była sama, bezbronna, nieśmiała. Musiała spędzić Święta wśród obcych ludzi. Bilety do Soczi były drogie, nie było jej stać na powrót do domu i kolejny lot do Holandii.
      Ktoś trącił ją lekko i usłyszała blisko siebie urywek rozmowy. Czasami wolałaby ich nie rozumieć, ale rosyjsko - holenderskie pochodzenie zobowiązywało ją do znajomości języka kraju mamy.
Niderlandy.
Uniosła wzrok. Wysoki Holender patrzyła na nią dziwnie. Po dłuższej chwili niezręcznego zawieszenia wyciągnął ku niej rękę.
- Koen - rzucił nonszalancko. Niepewnie uścisnęła jego dłoń.
- Nadieżda.
    Nie wytrzymał, roześmiał się. Natychmiast cofnęła rękę. Spojrzała na niego, wyraźnie zaskoczona.
- Ślicznie śpiewasz, dziecinko - rzucił i odszedł w stronę swojego trenera; 
Niewiele brakowało, a wpadłaby w histerię. Przymknęła oczy, czując piekące łzy pod powiekami. Drgnęła, gdy ktoś niespodziewanie dotknął jej ramienia.
- Nie przejmuj się nim. On nie miał nic złego na myśli - powiedziała ciemnowłosa kobieta. - Ireen.
- Nadia - na twarzy Rosjanki pojawił się nikły, nieśmiały uśmiech.
 Ireen również się uśmiechnęła. Nadieżda zobaczyła w niej coś niesamowicie ciepłego i silnego, wielką multimedalistkę igrzysk olimpijskich. Wspaniałą kobietę... I być może coś niepokojącego, ale szybko wyrzuciła to z pamięci. 
W końcu odnalazła bratnią duszę.
_________________________________________________
Wróciłam! Przyznam, że nie był to łatwy powrót, ale nie mogłam tego opowiadania zostawić. I cóż... mogę tylko prosić, byście ze mną tutaj wytrwały.
Taka maleńka prośba - zajrzyjcie do bohaterów jeszcze raz - dodałam cytaty, bo nie miałam czasu tego ogarnąć wcześniej.
Pozdrawiam ;)

niedziela, 13 kwietnia 2014

PROLOG

***
"Spytałam pielęgniarkę o płeć dziecka.
Powiedziała: 'dziewczynka'.
A ja zaszlochałam: 'Cieszę się,
że dziewczynka. Oby głupiutka. To najlepsze
wyjście dla dziewczyny. Być piękną głuptaską'." - Wielki Gatsby

***
      Lodowaty, porywisty wiatr, zaciągający od strony morza bezlitośnie targał długie włosy skulonej dziewczyny, niespiesznie idącej brzegiem plaży. Zapewne większość ludzi uznałoby ją za głupią, gdyż nikt normalny w tak niesprzyjającą pogodę nie spacerowałby po plaży, na boso po mokrym piasku, a już na pewno nie nie pozwoliłby, aby lodowata woda dosięgła jego stóp.
Ale był w tym maleńki problem.
Nadieżdę nawet w najmniejszym stopniu nie obchodziło, co pomyślą sobie o niej inni. Mogą nawet wcale o niej nie myśleć. Było jej to wysoce obojętne. Holandia to taki tolerancyjny kraj.
Prychnęła z pogardą, kiedy woda po raz kolejny obmyła jej stopy. W Soczi pewnie nie padało i było o wiele cieplej niż nad tym holenderskim wybrzeżem. W Soczi byli jej rodzice i przyjaciele, i dzieciaki z osiedla, które tak bardzo lubiła. Przecież to dla Rosji, dla Mateczki Rosji miała jeździć na zawody i przynosić radość i chwałę swoimi dobrymi występami. Choć nie była Julią Lipnicką ani Adieliną Sotnikową, nie była ulubienicą władz, to przecież miała o co walczyć.
    Zostawiła za sobą rodzinny dom, rodziców, Lenę, swój dotychczasowy klub sportowy, Maksyma i przede wszystkim Alka. Aleczka, Alusia, który w Soczi był jej największym, najukochańszym przyjacielem, a który w jeden chwili postawił całą jej karierę pod znakiem zapytania. Był główną przyczyną całego obecnego zawirowania w jej życiu. Swoim skokiem zabrał światło z jej życia, którym niewątpliwie był.
Nie miała prawa sądzić, że to przez nią. Przecież i tak poświęcała mu sporo czasu, mimo bardzo napiętego grafiku dnia. Tak jej to wmawiali. A ona powolutku zaczynała w to wierzyć, usilnie mając nadzieję, że kiedy rzucał się w dół, nie miał do niej pretensji o cokolwiek.
    Upadła nisko. Na kolana. Była zupełnie bezradna. I wtedy oficjalnie podpisali kontrakt z jedną z grup w Holandii, która zrzeszała najlepszych panczenistów. Nie mieli wyboru. Zadecydowali za nią, by wyrwać ją w porę z pochłaniającej ją depresji i beznadziei. Chcieli ją ratować.
Głęboka rana w sercu Nadii powoli się zabliźniała.
    Nie chciała wracać do smutnego, pustego mieszkania, być może do Sannie, pani psycholog, córki brata jej mamy. Miała pomóc wrócić jej do normalności, choć dla Nadieżdy już było normalnie. Ale zgodziła się, dla świętego spokoju, którego ostatnio nie miała prawie wcale. 
Niderlandy.
_________________________________________________
No więc... zaczynamy. Trzymajcie kciuki, żeby to się udało.
Pozdrawiam.
Aha, i jeszcze coś. Jako że mam ambitny plan się nie używania komputera do niedzieli, to już chcę Wam życzyć zdrowych, pełnych uśmiechu i radości świąt Wielkanocy. I dużo ciepełka. ;)