sobota, 21 czerwca 2014

EPILOG

     Poprzez zasłonięte rolety do pokoju wpadało niewiele światła. Takie było jej życzenie, aby możliwie przesłonić okna, bo ostre promienie słoneczne drażniły jej chore spojówki. Przyjęli to z milczącym spokojem. Przyjęli to z milczącym spokojem. Wreszcie się odezwała. Cisza, jaka ich otaczała, przeszywała ich na wskroś i podstępnie mieszała w głowach. Mijał koszmarnie długi tydzień od nocnej tragedii, ale nic się nie zmieniło. Pustka wcale się nie zmniejszyła, tęsknota za Ireen wcale nie ustawała, a rosła z każdym dniem. Czas nie goił ran. A może było go za mało?
Nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. Całe ambicje znikły, kariery zawisły gdzieś w próżni. Nikt nie myślał, co dalej. Liczył się ból, strata największej multimedalistki i mentora całego zespołu kosztowała zbyt dużo, by wrócić do zwykłej codzienności.
     Trzaśnięcie drzwiami na chwilę ich ożywiło, ale zaraz znów zatracili się w swoich myślach. Upłynęło kilka dni od ostatecznego pożegnania Ireen. Cała Holandia zamarła i ucichła, czcząc pamięć wielkiej mistrzyni. Za bardzo ją kochali, by móc o niej zapomnieć. Zrobiła mnóstwo dobrego i pamięć o niej nie mogła zaginąć.
       Wiatr szarpnął roletami. Pogoda zrobiła się niespokojna. Nie przeszkadzało jej to. Czuła się zupełnie jałowa i pusta.
- To wszystko przeze mnie - oznajmiła beznamiętnie. Z dwojga złego - milczenia i powtarzanie tego zdania jak mantry - chyba wolał, kiedy milczała. Nie znał piekła w jej głowie, które przeżywała po raz drugi. Nienawidził oskarżeń, które wypowiadała pod swoim adresem.
- To nie jest twoja wina - wycedził przez zęby. Już nie wiedział, jak miał jej to tłumaczyć - Myślisz, że zabijając siebie od środka, jakoś się odkupisz? Ireen nie chciałaby się takiej. Pokochała cię inną. Pokochała zagubionego anioła, który potrzebował odrobiny ludzkiej troski. Nie rób mi tego - wyszeptał. Jej broda zadrżała lekko i o policzkach stoczyły się kolejne łzy. Koen impulsywnie ją objął, jakby mógł ją w ten sposób uchronić przed destrukcyjnymi myślami. Stała się dla niego zbyt cenna.
       Dzwonek do drzwi zmusił go do wypuszczenia Rosjanki z ramion. Zerknął przelotem na zegar. Dochodziła czternasta.
Kiedy otworzył je, ujrzał wysokiego, ciemnowłosego chłopaka o wyjątkowo niezachodnioeuropejskiej urodzie.
- Maksym Borysow - przedstawił się. Verweij kiwnął głową i wpuścił go do środka. Chłopak rozejrzał się uważnie i pokierowany przez Holendra wszedł do przestronnego salonu. Widok otępiałej Nadieżdy zadał mu ból porównywalny z tym sprzed kilku miesięcy. Wiedział, że znów rozpocznie się walka o każdy skrawek jej myśli, wyciąganie z głębokiej otchłani. Ale to była jego Nadieżda, Nadia, Nadeńka. Dla niej był gotów zrobić to jeszcze raz.
     Zaskoczył ją. Zamknięta w jego uścisku najpierw spanikowała, oduczona jego, aż powoli się rozluźniała i wtulała coraz mocniej.  Ból odrobinę zelżał, świat nieznacznie pojaśniał. Szeptał jej do ucha kojące wsjo haraszo, i choć to były dwa zbyt banalne słowa, zdejmowały z niej trochę cierpienia.
***
     Usunął się w cień. Sposób, w jaki on ją obejmował, jak kołysał, szeptał coś do ucha, nie był żadną przyjaźnią. 
Ten chłopak ją kochał zupełnie niewinną, szczerą miłością, która wciąż była niewypowiedziana.
***
     Kiedy zasnęła, długo rozmawiali. Maksym wydał mu się porządnym chłopakiem i cieszył się, że to na niego właśnie trafiła. Mogła przy nim wreszcie dostać to, na co zasługiwała.
Podjęli decyzję. Musiała wrócić do Rosji, choć na kilka tygodni, by odzyskać choć trochę równowagę psychiczną. W Holandii nie miała na to szans, każda rzecz przypominała jej o Ireen, a depresja mogła się tylko pogłębiać. A przecież walczyli o jej powrót do normalności.
Władze teamu były bardzo niezadowolone. Utrata kolejnej gwiazdy z ich prestiżowego gwiazdozbioru nadszarpywała ich wizerunek. Jednak odpowiednie argumenty odpowiednich ludzi ze wstawiennictwem trenera na czele ułatwiły dostanie pozwolenia na dłuższy pobyt w Soczi. Tam też mogła trenować, jak robiła to do tej pory... pod warunkiem, że w ogóle będzie chciała wrócić do panczenów. Zależało od niej wszystko i nic.
   Stała się potulnym, bezsilnym dzieckiem pod opieką Maksyma. Postarał się, by jak najszybciej mogli wrócić. Cena biletów nie grała roli, liczyła się tylko ona.
       Nie umiała go tak po prostu zostawić. Zbyt mocno się do niego przywiązała i przed wyjazdem spędzała z nim każdą wolną chwilę.
     Oparta o framugę drzwi przyglądała się jego wewnętrznej walce.
- Don't cry - powiedziała śpiewnie. Przygryzł wargę i mocno ją przytulił. Chłonął jej ciepło, zapach, każdy najdrobniejszy szczegół. Lekko ucałował ją w czoło, na pożegnanie.
- Uważaj na siebie - powiedział i uśmiechnął się przez łzy.
Pokiwała głową. Chwyciła rączkę walizki i na odchodne rzuciła 'do widzenia' i wyszła. Na dole czekał na nią Maksym. Został sam, z mnóstwem trudnych myśli i kilkoma wspomnieniami.
       Pojął, że ją kocha, kiedy pozwolił jej odejść.
_________________________________________________________
Koniec.
Nawet nie wiecie, jak ciężko było mi to napisać. Ile mnie to kosztowało. Jak bolało pisanie szóstego rozdziału. Bardzo się z nimi zżyłam. Nie myślałam w ogóle, że podołam tej historii. Ale obiecałam sobie, że opowiadanie z dedykacją musi być dokończone. Asiu, przepraszam, bo pewnie spodziewałaś się czegoś weselszego, dłuższego, może lepszego. Ale to chyba musiało się tak skończyć. I dziękuję Wam, że byłyście, choć czasami wątpiłam, czy to ma jakikolwiek sens. A Wy byłyście i dotarłyśmy razem aż tu, aż do finału. Jesteście kochane.
Mam prośbę - kto to przeczytał, niech zostawi tu choćby króciutki komentarz. Chciałabym zobaczyć, ile Was tu było.
A dla zainteresowanych, to będę tu i tutaj.
Trzymajcie się ;)